poniedziałek, 28 lipca 2014

Recenzja filmu Need for Speed



Nie będę ukrywał, że od dawien dawna jestem fanem serii gier spod szyldu Electronic Arts. Uwielbiam każdą z odsłon The Need For Speed i mimo, że czasami któraś z części nie przypadnie mi tak do gustu tak jak inne (przykładowo ostatnia z nich - The Rivals), to zawsze bawię się przy nich wyśmenicie. Dlatego z ogromnym zaciekawieniem przyglądałem się kolejnym doniesieniom ze studia DreamWorks na temat filmu Need For Speed. Tych, zgodnie z poprawną szkołą marketingową, było sporo - od informacji na temat obsady filmu, przez wycieki związane z modelami pojazdów występujących w produkcji kinowej, po pełne dynamizmu zajawki filmowe. 





Koniec końców udało mi się spędzić ponad dwie godziny na projekcji filmu Need for Speed, dzięki czemu mogę wydać werdykt na temat tego, czy reżyser kinówki - Scott Waugh - potrafił przenieść klimat z gry wideo do mniej interaktywnego medium rozrywkowego. Na to pytanie pozwolę sobie już teraz. Tak, film Need for Speed jest godnym spin-offem swojego interaktywnego pierwowzoru.  Co najważniejsze, nawet jeśli ktoś nigdy nie miał do czynienia z grą ze studia Electronic Arts, to w niczym to nie będzie mu przeszkadzało w odbiorze tego filmu. Ekranizacja wspomnianej tu gry, bez przeszkód mogłaby ukazać się w katalogu dziesiątej muzy, pod zupełnie innym tytułem, a i tak przyciągnęłaby rzesze widzów spragnionych dobrego kina z najszybszymi samochodami świata w rolach głównych. 



Nie ma co ukrywać, że właśnie główne skrzypcą grają tu nie sami aktorzy z krwi i kości, lecz przede wszystkim potwory napędzane setkami koni mechanicznych. To dla ujęć z paliwożernymi bytami na czterech kółkach człowiek chodzi na tego typu produkcje do kina i dla fanów motoryzacji nic więcej tak naprawdę się nie liczy. Zresztą nie ma co ukrywać, że fabuła w Need for Speed nie jest najwyższych lotów i mamy tu oklepany schemat w stylu: główny bohater przejął warsztat po ojcu, który jest mocno zadłużony i wtem pojawia się nieoczekiwany dar od losu w postaci propozycji od szczerze nielubianej przez bohatera postaci oferującej możliwość zarobku, przy wykorzystaniu niebywałych umiejętności pierwszoplanowej postaci w filmie, w tym wypadku Aarona Paula. Oczywiście doświadczymy też tu takich wątków jak zdrada, chęć zemsty, piękna kobieta mieszająca w głowie i cały przekrój znajomych pomagających w drodze do upragnionego sukcesu. 



Niestety, mnie warsta fabularna nie zachwyciła, tak samo jak i gra aktorska osób występujących w filmie. Trudno jednak temu się dziwić, skoro pierwszoplanowe skrzypcą grają tu takie osobistości jak Ford Mustang 2015, Shelby GT500, Lamborghini Sesto Elemento, trzy Koenigsegg Agera R, Chevrolet Camaro 68, Pontiac GTO 66, Gran Torino 69, Bugatti Veyron, GTA Spano, McLaren P1. Trzeba przyznać, że mamy tu niezłą orkiestrę potrafiącą dać dość niesamowitą melodię dla uszu fana motoryzacji. Co najważniejsze, w przeciwieństwie do ostatnich filmów z serii Szybcy i Wściekli, tutaj reżyser główny nacisk położył to, by wyścigi wyglądały dość realistycznie, a nie fantastycznie z mnóstwem efektów dorobionych komputerowo. 



W większości przypadków pościgi odbywają się prawdziwymi samochodami, na rzeczywistych trasach, za którymi kierownicą siedzą mistrzowie w swoim kaskaderskim fachu. Tam, gdzie sceny wymagały ujęć rejestrujących ogromne kraksy z udziałem aut za grube miliony dolarów, tam wykorzystywane były niesamowicie dopracowane miniatury aut sterowane radiowo. Efekt? Trudno był mi odróżnić ujęcia, w których występowały samochody prawdziwe od tych, gdzie zastosowano ich repliki. Dzięki tym wszystkim zabiegom człowiek delektuje się tym, że na ekranie widzi tak pieczołowicie sfilmowanych swoich "bohaterów", z którymi do tej pory obcował w wirtualnym świecie. 



No dobra, wiemy już, że Need for Speed jako film akcji z drogimi samochodami, broni się sam w sobie. Czy oprócz samochodów znanych z gier, mamy też jakieś bezpośrednie nawiązania do serii zapoczątkowanej jako gra wideo? Ależ oczywiście! Sam fakt, że główny bohater musi dotrzeć z punktu A do punktu B w określonym czasie, to nawiązanie do jednej z ostatnich odsłon cyklu The Need For Speed - The Run. Policja ścigająca zadek głównego bohatera, to motyw z kultowego już Most Wanted (zarówno wersji klasycznej, jak i tej z 2012 roku). Pierwsze kilkanaście minut z filmu, w których śledzimy poczynania głównego bohatera podczas nocnych wyścigów, to nic innego jak odwołanie się do Underground. Nie można też zapomnieć o ujęciach z rajdu po lesie (Hot Pursuit) oraz krótkiego epizodu na torze wyścigowym, co pośrednio nawiązuje do odłamu NFS z nazwą kodową Shift. No i często w filmie pojawia się widok z kokpitu, z oczu bohatera, który dostarcza fajnych doznań wizualnych podczas projekcji. Nie można też zapomnieć o "mistrzu gry", czyli postaci, w który wciela się Michael Keaton i całej otoczce, z nim związanej. Myślę, że fani rozrywki elektronicznej powinni być usatysfakcjonowani.



Need for Speed to bardzo dobra produkcja kinowa, z samochodami w rolach głównych. Nie rewelacyjna, bo do tego potrzebowalibyśmy troszkę lepszych aktorów i bardziej interesującej warstwy fabularnej, lecz nie zmienia to faktu, iż ekranizacja serii od EA jest naprawdę solidnym produktem dostarczającym mnóstwo pozytywnych wrażeń dla wszystkich fanów ścigałek na ekranie.

Mój werdykt: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz